Najbardziej wysunięty na południe przylądek miał obfitować w maskonury, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć, oraz w piękne klify i przedziwne formy skalne obmywane przez fale Atlantyku. Maskonury są bardzo charakterystyczne dla Islandii i oczywiście występują na widokówkach, mapach i wszelkich islandzkich pamiątkach. Dzięki niezwykle ubarwionemu i wielkiemu w stosunku do ciała dziobowi, robi duże wrażenie. Przez te wszystkie pamiątki i widokówki odniosłam wrażenie, że jest wielkości pingwina cesarskiego i takiego właśnie wypatrywałam na wybrzeżu. W rzeczywistości maskonur okazał się wielkości sroki, co nie umniejsza jego urody i niezwykłości. Islandczycy organizują rejsy na oglądanie siedlisk maskonurów, ale stwierdziliśmy, że skoro one takie małe, to chyba lepiej poobserwować je z brzegu, za darmo, bo to i oszczędniej i przyjemniej i ładniejsze zdjęcia można zrobić.
Nieco dalej podziwialiśmy piękny , klifowy brzeg, po którym poprowadzone są ścieżki. Skały zadziwiają bogactwem form, a plaże wciąż zaskakują czarnym kolorem piasku, choć od tygodnia próbujemy przyjąć to jako tutejszą normę.