Dzień zakończyliśmy podziwiając fiordy wschodniego wybrzeża. Od razu zwróciliśmy uwagę, że teren jest tam bardziej zielony niż na zachodzie i północy. Zauważyliśmy też czarny grzbiet co chwilę wyłaniający się z wody. Tym razem było to coś mniejszego niż humbak, obstawiamy morświna lub minkwala (minke whale), trudno zgadnąć, bo z brzegu trochę gubi się skalę. Malownicze góry schodzące do głębokich fiordów robiły duże wrażenie, ale wychodząca mgła, zmęczenie i puste brzuchy nieco zaburzały kontemplację natury.
No właśnie, zmęczenie i puste brzuchy. Znowu bardzo zatęskniliśmy za podróżą kamperem, kiedy to obiad robimy jak jesteśmy głodni, a spać idziemy jak jesteśmy znużeni, a bezludny teren nie jest żadną przeszkodą tyko wręcz ułatwieniem. Tym razem musieliśmy gdzieś dojechać żeby jeść i spać, droga wokół fiordów okropnie się dłużyła, a sporadycznie spotykane zabudowania nie były w stanie zaspokoić naszych bardzo podstawowych potrzeb.