Śniadanie zjedlismy już nad Morzem Egejskim. Miejsce nie było najlepsze do plażowania z powodu pobliskiego portu, więc po krótkiej kąpieli, wyruszyliśmy wzdłuż zachodniego wybrzeża Kasandry, czyli pierwszego (zachodniego) palca Półwyspu Chelicydyckiego, na poszukiwanie jakiegoś odjazdowego miejsca na wypoczynek i pluskanie. Zainteresował nas pewien dziki kawałek lasu, który ciągnął się w kierunku morza. Droga wprawdzie była pozbawiona asfaltu i baaaardzo stroma, ale po pieszych oględzinach uznaliśmy, że zjechać zjedziemy, a z powrotem to się będziemy później martwić. I tak zjechalismy nad sam brzeg, między sosny, dające zbawienny cień, a parę kroków w dół mieliśmy prywatną, piaszczystą plażę, po prostu marzenie! Nieopoldal znajdował się camping (nieczynny, w szczycie sezonu!?), do którego prowadziła inna (bardziej płaska) droga, która dała nam nadzieję, że nie zostaniemy w tym uroczym zakątku do końca życia.