Upały nie opuszczają nas ani na chwilę. Dziś znów zaplanowaliśmy wędrówkę, tym razem Kanionem Matka. Podjechaliśmy sobie pod wejście możliwie najbliżej, zaopatrzyliśmy się w płyny, aparaty i kamery i wyruszyliśmy. Trasa jest bardzo długa i przepiękna. Wprawdzie niewiele się różni od oglądanych wcześniej kanionów, ale po raz pierwszy mogliśmy go podziwiać na piechotę, a nie z okien samochodu. Początek trasy jest łatwy, ale później bardzo trudny, tzn. w miarę płasko, ale straszne przepaście (ostatnie zdjęcie), tak że Nikodemka trzeba było trzymać za rękę, a Ola najgorsze kawałki pokonywała „ na barana”. Wymiękliśmy po jakichś dwóch godzinach, głównie z powodu nieziemskiego upału, który mocno się dawał we znaki. Ale było naprawdę pięknie! Można wybrać inny sposób zwiedzania: stateczkami, które (sądząc po plakatach) umożliwiały zwiedzanie jakiejś malowniczej groty.
Po późnym obiedzie zakotwiczyliśmy nad rzeką poniżej zapory, w której wprawdzie ciężko było się wykąpać z powodu mroźnej temperatury, ale z ochotą się ochlapywaliśmy dla ochłody, a późnym wieczorem napełniliśmy sobie zbiorniki na wodę, bo wydała nam się bardzo czysta. Przechodzący Macedończycy byli w szoku, kiedy zobaczyli chłopców wlewających wodę do baku:) A Jurek jeszcze ich podpuszczał, że nasze campery palą jedno wiadro na setkę!
Dziś mamy zamiar pojechać kawałek wieczorem, żeby rano być już w Grecji i nie tracić dnia na jazdę.