Noc postanowiliśmy spędzić na Riwierze Albańskiej, wprost na plaży i tak też nam się udało. Nie było to jednak najlepsze miejsce do spania, bo muzyka albańska (piękna, nie powiem) rąbała do 24 w nocy i z powrotem o 6:15 rano. Za to muszę zapewnić, że plaża jako taka całkiem OK. Szeroka, piaszczysta, morze cieplutkie i czyste (no powiedzmy tak jak Bałtyk). Plaża wieczorem tonęła w śmieciach, ale trzeba przyznać, że na rano porządnie wysprzątana. Oczywiście jak to w takich typowo turystycznych miejscach tłumy ludzi (w dodatku był weekend) i co kawałek bar z inną muzyką, ale myślę, że jak ktoś lubi na wakacjach leżeć na plaży, kąpać w ciepłym morzu i słuchać głośnej muzyki, to powinien się zainteresować, bo wygląda, że tanio jak barszcz. Hotele przy plaży porządne z basenem, nie wiem ile kosztuje pobyt, ale myślę, że tanio.
W stosunku do naszego poprzedniego pobytu w Albanii zauważyliśmy kilka zmian. Na granicy jest znacznie prościej. Co prawda nadal kierowca jest przypisywany do samochodu i wjazd pożyczonym autem wymaga okazania umowy najmu z PIECZĄTKAMI, ale wszystko notowane jest w systemie komputerowym i nie ma już wypełniania papierowych deklaracji celnych po albańsku :) Po drugie zniknęła opłata tranzytowa za każdy dzień pobytu. Szkoda tylko, że pogranicznicy nadal nie znają chociaż kilku podstawowych słów (jak np. zielona karta) w jakimś popularniejszym języku, byłoby jeszcze prościej.
No i śmieci. Oczywiście są, Albańczycy nadal śmiecą na potęgę, ale do świadomości niektórych powoli zaczyna docierać, że trzeba też sprzątać.