Pogoda znów idealna jak na trekking. Pod kolejkę podjechaliśmy busem, bo bardzo wcześnie jest postawiony zakaz wjazdu i można iść na piechtę (straszny kawał drogi), podjechać pociągiem, albo tak jak my busem. Potem jeszcze trzeba przejść całe „Krupówki” i wreszcie kolejka. Najbardziej piszczała z radości Ola, która uwielbia podróże gondolką. Na górze trochę chłodniej, ale bez przesady. Trasa trudna jak dla Nikodemka, ale dzielnie sobie radził, a buty okazały się fantastyczne. Kolejką wyjechaliśmy prawie na 2600, a podeszliśmy jeszcze na 3015mnpm. Mieliśmy nawet ochotę wyjść wyżej (najbardziej Ola), ale zaczęła się bardzo trudna trasa po skałach z łańcuchami, zupełnie nie dla dzieci, więc rodzicielski rozsądek wziął górę nad chęciami i odpuściliśmy sobie. Z resztą bez sprzętu da się dojść tylko do 3260, dalej to już wspinaczka. Sama góra Matterhorn powaliła Łukasza na kolana, mnie bardziej się podobała trasa na Trift, a dzieci najbardziej przeżyły zdechłą kozicę, którą właśnie muchy jadły. Zawsze ciekawiło mnie dlaczego one nie spadają, no cóż – spadają :(
Widok nie był taki zły, ale bardzo podziałał na wyobraźnię i już całą drogę zastanawiali się dlaczego spadła ta „biedna kozicka”. Mieliśmy dużo szczęścia, jak podsłuchaliśmy czeskiego przewodnika, taka pogoda w tym miejscu i na tej wysokości to prawdziwa rzadkość. Zresztą jak dojechaliśmy do campingu, niebo zasnuło się chmurami i zaczęło kropić, a góry zniknęły pod grubym kożuchem.
Do Zermatt nie można dotrzeć własnym samochodem, dojazd dozwolony jest tylko do miejscowości Tasch i tu trzeba przesiąść się do pociągu, a samochód zostawić. Jak łatwo się domyślić wszelkie możliwe miejsca parkingowe są płatne (5-10CHF/dzień), a że miejsce bardzo popularne to i zatłoczone. Absolutnie nie ma tu co marzyć o noclegu na dziko, nie wolno też spać w samochodzie, kamperze czy przyczepie na płatnym parkingu. Tu jest to zabronione i egzekwowane. Oprócz hotelików i motelików Tasch oferuje dwa campingi , jeden ( mniejszy ,bardziej zatłoczony i droższy) znajduje się tuż nad stacją kolejową, drugi (tańszy i większy) znajduje się jeszcze przed miejscowością, ok. 2-3 km poniżej stacji kolejowej. My skorzystaliśmy z tego dalszego, bo mniejszy był całkowicie zajęty. Trochę się martwiliśmy, że rano trzeba będzie kawał drogi człapać do pociągu, a po całym dniu trekkingu dołożyć jeszcze dodatkowy dystans. Ale wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Okazało się, że z campingu do Zermatt jeździ busik i to tańszy niż pociąg! Tam i z powrotem 12 CHF od osoby, małe dzieci na kolanach gratis. Za camping zapłaciliśmy 26CHF (dwie osoby + kamper). Oprócz noclegu i busika dodatkowym plusem jest to, że już nie trzeba płacić za parking.
Jeśli nie jesteście wytrawnymi piechurami lub jeśli podróżujecie z dziećmi warto skorzystać z kolei gondolowej, aby wyjechać powyżej Zermatt. Miejscem wartym polecenia jest Schwarzsee Paradise, jest tu dużo przestrzeni do spacerów i odpoczynku w cieniu Matterhorn. Amatorzy trekkingu mogą iść stąd do wysokości 3260, a alpiniści duuużo wyżej. Ceny biletów spore, w jedną stronę 30CHF od osoby, powrotny 47CHF, dzieci do lat 9 gratis. My nauczeni doświadczeniem z Trift zainwestowaliśmy w bilety powrotne i to był błąd. Zejście od Schwarzsee do Zermatt jest szerokie i łagodne jak deptaczek w Ciechocinku, zmarnowane pieniądze.
Acha, nie warto wyjeżdżać na lodowiec (Matterhorn glacier paradise). Bilet jest droższy, niby ląduje się wyżej, ale za to dalej od Matterhorn, a do tego nie da się nigdzie pospacerować. Jest tylko platforma widokowa.