Na noc zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym miejscu, nadającym się do spania. Kiedy wyszliśmy na wieczorny spacer, odkryliśmy że jest to okolica dolnej stacji kolejki linowo-torowej Gelmerbahn. Obok stacji przewieszony był most linowy, podobny do tego wczorajszego, tylko nad dużo mniejszą przepaścią i krótszy. Pomyśleliśmy, że za takimi atrakcjami jeździliśmy po całej Pribałtyce, a tu trafiają nam się przypadkiem…
Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na odpoczynek. Całą noc padał deszcz, tak samo do południa. Nastroje nam mocno obwisły, bo nie o taki odpoczynek nam chodziło. Mieliśmy na myśli rekreacyjne spacery, a nie gnicie w camperze. W dodatku okazało się, że Nikodem ma obgryzione nogi przez buty i nie może zrobić kroku, a my planowaliśmy na następny dzień wspinaczkę na Matterhorn i w ogóle tydzień w górach, więc co tu robić?! Postanowiliśmy obrócić całą naszą wyprawę i pojechać nad morze, a powspinać się w drodze powrotnej. Wyruszyliśmy przez przełęcz Grimselpass 2165mnpm. Nie mogliśmy przeżałować utraty pięknych widoków, które skutecznie przesłaniały nam gęste chmury. Wprawdzie przestało padać i nawet wyszliśmy na spacer, ale po 5 minutach wróciliśmy, bo było przeraźliwie zimno, chociaż założyliśmy wszystkie ciepłe ubrania jakie mieliśmy! Na dole zatrzymaliśmy się w Naters skąd przez Sinplonpass 2003mnpm mieliśmy jechać do Włoch. Tu jednak pogoda nas znacznie ożywiła (słońce i 26 stopni)więc wpadliśmy na pomysł żeby Nikodemowi kupić buty, które nie sięgają do obdartej kostki i pełni optymizmu zawróciliśmy pod Matterhorn. Po drodze zahaczyliśmy o plac zabaw, bo dzieciom też się coś należy.
Z samochodem nie jest tak źle, na alpejskich drogach sprawdza się doskonale, jest krótki i zwrotny, właściwie nie trzeba jakoś specjalnie myśleć na serpentynach. Do tego stosunkowo lekki, na zjazdach łatwo go opanować nawet bez retardera. Mocy ma wystarczająco – w końcu od czego jest skrzynia biegów :) No i najważniejsze – po górach pali znacznie mniej niż na autostradzie, wychodzi niewiele ponad 10.