Mierzeja Kurońska to według nas najciekawsze i najbardziej malownicze miejsce na Litwie. Żeby na nią wjechać zapłaciliśmy jakąś zawrotną sumę, najpierw 113 LTL za prom, a parę kilometrów dalej 70 LTL za wjazd, w sumie 50 EUR! Ale dzień spędzony na wydmach i na plaży należał do naprawdę udanych i uspokoił nasze skołatane nerwy:) Pogoda była iście pustynna, czyli słońce i upał, więc można było na wydmach udawać wielbłądy, co zresztą robiliśmy, żeby zachęcić ociągającego się Nikodema do wędrówki. Same wydmy trochę przypominają te z naszej Łeby, tyle że są rozleglejsze i miejscami schodzą do Zalewu Kurońskiego. Są tu dwa obszary wydmowe: jeden w połowie mierzei, a drugi przy granicy z Okręgiem Kaliningradzkim. Zwiedzaliśmy je na raty, z przerwą na obiad i plażowanie. Plaże w tym miejscu są niezwykle uporządkowane: osobne miejsce dla ubranych w kostium, osobne dla topless i osobne dla nudystów, a nawet podział na mężczyzn i kobiety! My mieliśmy tylko jeden koc, więc rozłożyliśmy się po środku i leżeliśmy po odpowiednich stronach. Dzieci z powodu jednej łopatki i konewki trochę się mieszały:). Na wieczór wróciliśmy na to samo miejsce, gdzie nocowaliśmy wczoraj. Dwa niemieckie campery wzięły z nas przykład i zorganizowaliśmy sobie tu prywatny, bezpłatny camping. A miejsce jest odlotowe, bo przy wydmie, za którą jest plaża i morze, w sam raz na wieczorny spacer.