Żmudź litewska kojarzy nam się z historii i literatury. Chcieliśmy ją zobaczyć i taki właśnie plan mieliśmy na dzisiejsze przedpołudnie. Trudno opisać wrażenia… Przejechaliśmy spory kawałek po bezdrożach (w sumie drogi były, tylko bez asfaltu), napotykając co krok bociany, stado żurawi, drewniane świątki i stare krzyże. Na koniec dojechaliśmy na brzeg jeziora Plateliu, gdzie znajdowało się centrum Żmudzkiego Parku Narodowego. Miały tu być bagna i rozlewiska, ale w porównaniu do Kemeru, to nic tu nie było! Tylko las i jedno małe bajorko z kładkami (ku radości Nikodema, który jest prawdziwym fanem kładek przez bagno). Jezioro za to bardzo malownicze i z wyjątkowo czystą wodą. Potem wyruszyliśmy do Kłajpedy i ze zdumieniem stwierdziłam, że zarówno ta nadbałtycka część Litwy jak i samo miasto jest o wiele bogatsza i nowocześniejsza, niż stolica i okolice. Kawałeczek nad Kłajpedą, znaleźliśmy bardzo fajną plażę i pobyczyliśmy się na niej do wieczora. Po raz pierwszy spotkaliśmy na niej ludzi, bo do tej pory (w Estoni i na Łotwie i Alandach) nie było żywej duszy. Już prawie nocą przepromowaliśmy się na Mierzeję Kurońską i tu kładziemy się spać w bardzo ciekawym miejscu, ale jak ciekawym to zobaczymy rano.
Zaskakuje spory koszt przeprawy promowej. Zapłaciliśmy 113LTL, kurcze - to przecież ponad 30EUR! A cała ta przeprawa to kilkaset metrów i może 5 minut przyjemności. Na Alandach za 89EUR woziliśmy się promami przez tydzień.