Jesteśmy właśnie na promie z Kokar do Galtby. Dziwna sprawa, ale nie musieliśmy nic zmyślać z kwitkami. Nikt ich nie chciał oglądać ani nie chciał pieniędzy za rejs. Czyżby płaciło się przy wysiadaniu? Nie chce mi się wierzyć...
A jednak, przed opuszczeniem promu podszedł do nas miły pan z kasą fiskalną mówiąc z uśmiechem 70 EUR. No, więc ja zgodnie z planem, że mam kwitki i pokazałem ten ostatni i trzy poprzednie. A on niestety obejrzał je bardzo dokładnie, jeszcze się dopytywał skąd są, na koniec zapytał ile w sumie dni spędziliśmy na Alandach. Odpowiedziałem, że tydzień, on – że to bardzo dobrze i …..puścił nas wolno!!!??? No, teraz to ja już nic nie rozumiem. W informacji mówili, że to mają być trzy noclegi na każdej trasie (północnej i południowej), a tu się okazało, że wystarczyły trzy w sumie. Chyba dlatego, że jest też połączenie Kumlinge – Foglo, więc można zrobić pętlę z Osnas do Galtby pomijając wyspę główną. Pewnie wtedy właśnie płaci się tylko za pierwsze połączenie Osnas-Ava i jeśli się nie ma trzech kwitków to też za ostatnie Kokar-Galtby.
Tutaj kończy się nasza przygoda z Alandami. Czas na małe podsumowanie. Archipelag w zupełności zaspokoił nasze wymagania i oczekiwania. Jeśli komuś wystarczy cisza, spokój i przepiękne widoki aby uznać wakacje za udane, powinien koniecznie tu przyjechać, zwłaszcza w czerwcu. Natomiast jeśli ktoś potrzebuje ciepłej wody w morzu lub cywilizowanej infrastruktury turystycznej powinien się trzymać od Alandów z daleka. Chociaż na pewno w lipcu i sierpniu woda jest tu cieplejsza, może nawet cieplejsza niż w Polsce nad Bałtykiem, bo krajobraz przypomina raczej pojezierze i w tych licznych płytkich zatoczkach może się nagrzać. Myślę, że wtedy jest tu też więcej ludzi. Teraz jest kompletnie pusto. Pogoda cały czas nas rozpieszczała, non stop błękit i słońce. Podobno w czerwcu nigdy tu nie pada, a w lipcu i sierpniu rzadko. Rozczarowała nas nieco fauna. Spodziewaliśmy się, że pokażemy Wam piękne zdjęcia łosi i fok, wszak mieszka tu 2/3 populacji fok bałtyckich! Tymczasem łosie widzimy tylko na znakach drogowych, a fokę widzieliśmy jedną i to z takiej odległości, że jakby mnie ktoś przekonywał, że to była wydra lub bóbr, to bym mu uwierzył. W Rumunii było lepiej – jak przy drodze stał znak uwaga niedźwiedź, to niedźwiedź był :))) Za najbardziej urocze z odwiedzonych wysp uznajemy: Brando, Foglo i Kokar. Wyspę główną mogliśmy sobie odpuścić.
Jeszcze słowo o promach linowych. Kursują tam i z powrotem nie o stałych porach tylko podpływają natychmiast jak do nabrzeża podjedzie samochód i ruszają od razu, nawet jeśli zaokrętował się tylko jeden pojazd, mimo, że miejsca jest na jakieś 20-30. Gdyby prom się zagapił to jest na brzegu guzik do jego przywoływania :) Raz jak wjechaliśmy sami, to kapitan podszedł zapytać czy bardzo nam się spieszy i czy możemy zaczekać 2 minuty, bo jedzie jeszcze ciężarówka i zaraz tu dotrze....