Kokar to ostatnia wyspa archipelagu, na której spędziliśmy dwa dni. Nie z powodu jakiejś nadzwyczajności tej wysepki, tylko tak nam wyszło, a poza tym musiałam zrobić pranie. Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się pod miejscowym przedszkolem, bo dzieci zobaczyły fajny plac zabaw. Myśleliśmy, że jesteśmy sami, ale gdzieś po godzinie wysypały się do ogródka dzieci z panią. Chcieliśmy przeprosić i ewakuować się, ale pani nauczycielka okazała się bardzo miła i nie tylko pozwoliła nam zostać, a jeszcze bardzo milo z nami pogawędziła. Zostawiliśmy jej w podzięce mały upominek, jakich zawsze mamy trochę ze sobą. Potem pobyczyliśmy się nad brzegiem morza, a wieczorem oczywiście rowery. Spaliśmy w krzakach, a następnego dnia przejechaliśmy na camping, żeby mieć choć jeden kwitek z tej wyspy. Dziś pierwszy raz odkąd zawitaliśmy na Alandy słońce lekko przymgliły chmury, więc wybraliśmy się na wędrówkę pieszą. 60 lat temu na Kokar odkryto stanowiska łowieckie z przed trzech tysięcy lat. Okazuje się, że były to te same plemiona, które wcześniej polowały na fokę szarą w Polsce, czyli „nasi tu byli”. Trasa prowadziła przez skały i las, wszędzie pełno było tropów łosia, potem były kupy łosia, potem więcej kup i…................tyle! Producenta nie było. Albo był, tylko się schował, bo z dwójką małych dzieci trochę trudno iść po cichu. Cel wędrówki okazał się niewielką polaną z paroma kamiennymi kręgami, ale sama wędrówka podobała się wszystkim, choć dzieci pod koniec dosłownie padały z nóg. Po południu słońce znowu prażyło więc czas spędziliśmy nad wodą, a wieczorem tradycyjnie rowery.