W Batalhi podziwialiśmy kolejny hiszpański pałac i jakieś rzymskie (lub greckie -nie pamiętam)ruiny, a nieopodal natrafiliśmy na bilbordy reklamujące safari. Bardzo się napaliliśmy, tym bardziej, że na reklamie były zdjęcia jak z Afryki (żyrafy, zebry, słonie itd.) Cena wstępu, jak na naszą skromną kieszeń, była zatrważająca, ale safari to jest coś! Najpierw trochę nam mina zrzedła kiedy zobaczyliśmy około trzydziestoletnie terenówki-rzęchy, które miały problemy z odpaleniem i w związku z tym cały czas chodziły na silniku. Trochę się przestraszyłam, że jak się rozkraczy na terenie parku to nas zjedzą lwy, ale potem się okazało, że nie potrzebnie się martwiłam. Nie było ani lwów, ani żyraf, ani zeber, ani słoni... Po prostu poczciwe sarenki, jelonki, woły piżmowe, strusie. W sumie było bardzo fajnie bo zwierzęta podchodziły do terenówki i jadły z ręki, ale jednak czułam się oszukana przez reklamę.
Łukasz mi powiedział na to "Nie wierz słowu pisanemu, powiedział baca do syna, który pogłaskał płot z napisem /d..a/ i wbił sobie drzazgę".