Pojechaliśmy w to miejsce z zamiarem obejrzenia starego zamczyska. Ruiny jak ruiny, choć miejscami robiło się ciekawie, bo zamek nie tyle był zbudowany na górze, co obudowany wokół jej szczytu i skały wchodziły wprost do sali balowej, część korytarzy i schodów była wykuta w skale, a pozostała część wymurowana.
Przedziwne formy skalne odkryliśmy przypadkiem jadąc na zachód od zamku. Przepiękne widoki! Jeszcze więcej uroku dodawały krążące nad szczytami sokoły, które zrobiły sobie gniazda w rozpadlinach skalnych.
Trochę nas rozpraszały problemy ze światłem w samochodzie (tym przy lusterku), które z jakiegoś powodu nie gasło, a właściwie to migało. W końcu Łukasz postanowił wypruć z niego kable ( okropność, bo auto było teściowej!) i w ostatniej chwili okazało się, że po prostu mamy niedomkniętą maskę, a efekty świetlne były zsynchronizowane z wybojami na drodze! Poczuliśmy się jak idioci...