Ł: Podróż zakończyliśmy już kilka dni temu. Wizyta nad słynnymi jeziorami była ostatnią eskapadą wartą odnotowania. Z wydarzeń ostatnich dni najbardziej emocjonującym przeżyciem była wizyta w myjni samochodowej, a potem to już lotniska, lotniska, lotniska.
OK, tłumaczę o co chodzi. Myjnie automatyczne w Ameryce mają całkiem inną koncepcję niż te w Europie, gdzie auto stoi z zaciągniętym hamulcem, a tryskawki, szczotki i suszarki jeżdżą wokół. Tutaj taśma łapie przednie lewe koło i wlecze samochód przez halę, w której stacjonarne tryskawki, szczotki i suszarki robią swoje. Problem w tym, że nasz samochód miał strasznie szerokie opony i koło ledwo zmieściło się na taśmie, a właściwie to nie całkiem się zmieściło, a mimo to auto już było wleczone. Mało nie dostałem zawału, bo miałem wizję, że przez dwa tygodnie nie zrobiłem ani ryski na lakierze, a na koniec rozwalę auto w myjni. Nowiutkie BMW X5 !!! Najgorsze było to, że strumienie wody i szczotki zasłaniały całą widoczność i nie pozwalały na jakiekolwiek kontrolowanie sytuacji, a 2 metry za mną wleczone już było kolejne auto … Oczywiście nic się nie stało, zawał też mi już przeszedł :)
W czasie podróży samolotem przemierzyliśmy około 20.000km, na nogach po górskich szlakach około 170km i na kołach około 4.800km. Sporo. Do tego samochody w Kanadzie żrą jak brachiozaury, poniżej 10l/100km nie da się zejść. Na szczęście ceny paliwa nie przekraczają 5zł, czyli połowę taniej niż w Skandynawii.
Ciekawą sprawą jest duża ilość nazw geograficznych o bardzo indiańskim brzmieniu: Kananaskis, Athabasca, Takakkaw. Coś chyba jest nie tak z aparatem mowy ludzi anglojęzycznych, bo mają okropne kłopoty z ich wymówieniem. Czasem podejmują próbę wymówienia Kananaskis Country, ale po pierwszym czy drugim potknięciu poprzestają na K-Country. Tymczasem dla Polaków te słowa nie stanowią żadnego problemu, co potwierdzałoby słowiańskie pochodzenie Indian :)
A: W podsumowaniu chciałabym odnieść się do trzech zagadnień.
Po pierwsze intervac.
To nasza 15 wymiana, idealny czas na małe resume. Za każdym razem jesteśmy bardzo zadowoleni i wszystko wskazuje na to, że rodziny, z którymi się wymieniamy, również. Nasz dom i samochód po wymianie zastajemy zawsze w idealnym stanie, co nie jest wcale takie proste jakby się mogło wydawać, szczególnie jeśli chodzi o dom, który mały nie jest, a do tego jeszcze do niedawna miał ciemne podłogi. Wszystko to sprawia, że trzeba się nieźle przyłożyć, żeby go dobrze posprzątać, ale jak do tej pory wszyscy sobie świetnie poradzili. Najgorsze zniszczenie jakie zastaliśmy po powrocie do domu to dwie zerwane struny od gitary. Jednak struny miały prawie 30 lat więc…Domy lub mieszkania, które dostajemy w zamian są bardzo różne, ale zawsze wygodne, świetnie wyposażone i czyste (raz było mieszkanie trochę zaniedbane). To co najbardziej cenimy to świetnie wyposażona kuchnia, dzięki czemu możemy sami gotować, co akurat lubimy, dla dzieci (kiedy jeszcze były małe) to pokoje obcych dzieci pełne zabawek oraz dla nas wszystkich - samochód do dyspozycji, który czeka na nas na lotnisku, co jest bardzo wygodne. Do tego poznajemy fantastycznych ludzi z całego świata, którzy mają podobny do nas stosunek do komfortu podróżowania i choć zdecydowanie stać ich na hotele, wolą zamieszkać u nas. Hotel może różnić się standardem, ale na całym świecie będzie wyglądał dość podobnie. Natomiast prywatny dom w Islandii jest zupełnie inny od tego na Krecie, a ten zupełnie inny niż w Kanadzie itd.
Po drugie Kanada.
Dla mnie i dla dzieci to był pierwszy kontakt z Ameryką Północną. Jak się zorientowaliśmy Kanadyjczycy są bardzo wrażliwi na to, żeby nie nazywać ich Amerykanami. Uważają, że są inni, ich kraj jest inny i oczywiście lepszy. Nigdy nie byłam w Stanach, niemniej mam wrażenie (a Łukasz, który odwiedził Stany to potwierdza), że oba kraje i ludzie są do siebie bardzo podobne, przynajmniej dla Europejczyka. Świadomie lub podświadomie znamy amerykańską rzeczywistość z filmów, które całe życie oglądamy i podróżując po Kanadzie bardzo nam się podobało kiedy natrafialiśmy na elementy krajobrazu, które powinny być dla nas obce, ale były jak najbardziej oswojone. Tak było kiedy widzieliśmy Down Town, szerokie ulice na przedmieściach z domkami ułożonymi szeregowo, z ogrodzeniami tylko za domem i tablicami do kosza na podjeździe, charakterystyczne żółte autobusy szkolne, farmy na prerii z silosami przy domu, motel żywcem wzięty z filmu itd. To wszystko stanowiło dla mnie atrakcję, której w ogóle nie brałam pod uwagę, ale było naprawdę fajne.
Kanadyjczycy co do zasady raczej nie lubią się przemęczać. W każdym atrakcyjnym miejscu były niesamowite tłumy, ale tak… w pobliżu parkingu. Pewnie, że trafił się jeszcze ktoś oprócz nas, kto poszedł na szlak, ale to naprawdę rzadkość. Inaczej trochę jest w miastach. Tam można znaleźć dużo młodych ludzi biegających lub jeżdżących na rowerach, może więc idzie ku dobremu.
Jedzenie jest wysokokaloryczne i tuczące. Trzeba uważnie czytać etykiety, bo nawet zdrowo wyglądający jogurt może się składać z ogromnej ilości cukru. No i oczywiście lepiej samemu gotować, bo w knajpach przesadzają z dipami i parmezanem, do tego porcje są duże.
Po trzecie Góry Skaliste
Parki Narodowe, które odwiedziliśmy mają do zaoferowania niezwykle piękne widoki. Można je podziwiać z wysokich szczytów, ale też i niżej, wędrując dookoła jezior, albo zwiedzając kolejne wodospady. Krajobraz bardzo przypomina Skandynawską tajgę, ale do tego dochodzą skaliste szczyty dobijające do 4 tys. Trochę mieliśmy wrażenie jakby ktoś wsadził Dolomity w lapońską tajgę. Coś niesamowitego! Kolor jezior i rzek niewiarygodnie niebieski, a odbijające się okoliczne szczyty w wodzie robią fantastyczne wrażenie. Łatwo tu spotkać całe stada dzikich zwierząt, także tych naprawdę groźnych, ale na szczęście niebezpieczne wypadki zdarzają się bardzo rzadko. Jedyny mankament to duże odległości, które trzeba pokonywać żeby możliwie jak najwięcej zobaczyć. Z drugiej strony paliwo tańsze…z trzeciej strony auto żre paliwo w zastraszającym tempie…a z czwartej strony, jak się chce obejrzeć niesamowitą Kanadę, to nie ma co zrzędzić :)