A: Dzisiejszy dzień miał być burzowy, na szczęście prognozy nie potwierdziły się. No chyba, że meteorolodzy mieli na myśli te parę błyskawic na morzu, które podziwialiśmy w środku nocy z okna naszej sypialni. Wykorzystaliśmy więc przyjemną aurę i pojechaliśmy się nad zatoczkę Granadella . Na początek założyliśmy pełne buty i wybraliśmy się do Casill de la Granadella, który nie wiedzieć czemu nosi nazwę „zamek”, bo tak naprawdę to ruiny wieży wartowniczej. Należała ona do systemu fortyfikacji, które miały strzec Walencję przed piratami. Mieści się mniej więcej w połowie klifu, po drugiej stronie zatoki, a wiedzie do niej malownicza i mocno pokręcona trasa. Tak naprawdę na miejscu było kilka ścieżek trekkingowych, ale z powodu upału przejście jednej z nich było wystarczająco męczące. W perspektywie mieliśmy plażowanie w zatoczce, więc nie było tak źle. W ruinach wieży zjedliśmy doritos, a potem obserwowaliśmy jak mrówki transportują do szczeliny w murze kilka kawałeczków, które nam porwał wiatr. W sumie bardzo ciekawe doświadczenie, bo o ile wszyscy wiedzieliśmy, że mrówki są bardzo silne, to dziś zachwycaliśmy się ich pomysłowością i pracą zespołową. Nikodem mówił, że to tak jakby on się umówił z kumplami, że wyniosą i wepchną do szczeliny autobus :) Plażowanie nie było za długie, bo plaża okazała się kamienista, więc można było tylko siedzieć. Za to kąpiel była emocjonująca bo wysoka fala miotała nami tam i z powrotem. Trochę poobijani wróciliśmy na obiad do domu, a pod wieczór wybraliśmy się jeszcze na spacer po najbliższej okolicy, czyli na Cap de la Nau.