A: Tym razem bardzo się przyłożyliśmy do posmakowania lizbońskiego klimatu. Tymczasem pierwszego dnia nie szło nam za dobrze. Przyjechaliśmy późnym popołudniem i chcieliśmy coś zjeść. Niestety, jak to bywa w krajach południowych, od 15 do 19 nie ma gdzie zjeść. Nie mogliśmy się z tym pogodzić i uparliśmy się jednak coś znaleźć. Biegaliśmy więc po mieście jak harty, a ponieważ Lizbona jest zbudowana na wysokich wzgórzach, mocno odczuliśmy to w nogach. Trudno było wczuwać się w klimaty, o których wszyscy mówią, sami zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Dziś od rana sprawy miały się zupełnie inaczej.
Ł: Lizbona nie ma zbyt wielu ciekawych zabytków. Na pewno warto rzucić okiem na Katedrę Se, Bazylikę Estrela oraz Kościół św. Antoniego, patrona Lizbony, Portugalii i nowożeńców. Ciekawostką jest miejsce w podziemiach kościoła, w którym urodził się święty. Oczywiście nie rodził się w kościele, tylko kościół powstał na miejscu jego domu :)
Nie o zabytki jednak w Lizbonie chodzi. Zgodnie z sugestiami doświadczonych lizbofilów, zamieniliśmy zwiedzanie miasta na łażenie po krętych uliczkach starej Alfamy i Bairro Alto, gubienie się w zaułkach, posiadywanie na placykach i w knajpkach oraz jazdę tramwajem. Oczywiście znaleźliśmy kolorowe wąskie uliczki, wykafelkowane z zewnątrz kamieniczki, klimatyczne kafejki, ale też suszące się gacie i śmieci, i kompletną dziadowiznę. Ale trzeba przyznać, że przy odpowiednim nastawieniu, wszystkie te elementy wraz z wielokolorowymi i wielokulturowymi mieszkańcami, budują jakiś niebanalny klimacik. Szczególnie gdy pod wieczór wszystkie knajpki walczą o gości, a z każdego zakątka sączy się muzyka Fado.
A propos tramwajów, to chyba najbardziej one dopełniają charakteru miasta. Niesamowita jest jazda nimi po krętych i stromych uliczkach, ale chyba jeszcze ciekawsze jest obserwowanie z ulicy jak przeciskają się przez wąskie zakamarki, w których sam tramwaj wydaje się już przesadą, a jeszcze stoją tam zaparkowane samochody!
A: Po całym dniu wałęsania się po Lizbonie, chyba nie staliśmy się lizbofilami, ale doszliśmy do wniosku, że na pewno to miasto da się lubić. Szczególnie jak mieszka się tu dłużej i w ciekawym towarzystwie. Jak na jeden dzień mieliśmy stanowczo za dużo chodzenia, co przy naprawdę stromych wzniesieniach i w upale jest mocno uciążliwe. Trzeba zaznaczyć, że spacerowanie z dziecięcym wózkiem po stromych i brukowanych uliczkach, byłoby chyba nie do przejścia. Dlatego jest dla takich turystów alternatywa w postaci jeździdełek zwanych Tuk-Tukami (oczywiście jest to też alternatywa dla leni). Szalone Tuk-Tuki, często przyozdobione na hinduską modę w kwiaty i kolorowe girlandy, pędzą wąskimi i stromymi uliczkami na wyścigi ze słynnymi tramwajami. Ich kierowcy oglądają się do tyłu i opowiadają turystom o zabytkach. Wszystko to razem jest trochę przerażające, ale trzeba przyznać, że wypadku nie widzieliśmy ani jednego. Reasumując chyba udało nam się zauważyć specyficzny klimat tego miasta, ale czy polubić? Nie, raczej nie. Choć może poza sezonem wakacyjnym, kiedy nie ma na ulicach takich tłumów i chaosu jest dużo przyjemniej…