A z kółeczkiem na górze, to portowe miasteczko na samym końcu Lofotów. Oprócz tego, że to miejscowość o najkrótszej na świecie nazwie, to dała nam się poznać jako raj dla wędkarzy, oraz wyjątkowo urokliwe miejsce. Dziś z racji niestabilnej pogody (co chwilę mży, albo prześwituje słońce) zrezygnowaliśmy z trekkingu i postanowiliśmy powędkować. Słyszeliśmy, że Lofoty słyną z połowów dorsza, nabraliśmy więc ochoty coś niecoś upolować sobie na kolację. Początkowo haczyk wracał pusty i Nikodem mocno się zniechęcił. Jednak coś w tych wodach musiało być, bo po drodze mijaliśmy dużo drewnianych konstrukcji z suszącymi się głowami dorszy. Cierpliwość jednak się opłaciła! Najpierw Łukasz złowił gigantyczny okaz, z wielką paszczą, potem drugi trochę mniejszy, aż w końcu Nikodemowi też się powiodło. Więcej nie pozwoliłam już łowić, bo mamy mało miejsca w lodówce. Właśnie zabieram się do nacierania rybek ziołami i faszerowania migdałami. Mniam...