Jachty płaskodenne, o bardzo małym znurzeniu świetnie nadają się na rzeki i generalnie na śródlądzie, ale z oczywistych względów kompletnie nie sprawdzają się na morzu. Pierwotny plan zakładał, że dopłyniemy do Westerplatte, zrobimy pętelkę i zaczniemy wracać w kierunku Wisły Kanałem Gdańskim. Droga ze starówki w kierunku słynnego cypla z pomnikiem wiedzie przez wyjątkowo nieciekawą industrialną okolicę. No chyba, że ktoś lubi stoczniowe klimaty z odgłosami ciętej i spawanej stali.
Gdy dopłynęliśmy do otwartej morskiej wody okazało się, że oprócz pięknego słońca, które towarzyszyło nam od początku wyjazdu, jest jeszcze leciutki zachodni wiaterek i niemal gładziutka woda. Kurcze, wcale nie chce nam się wracać do tych młotków, pilarek, spawarek i snopów iskier!
Szybka decyzja, do ujścia Wisły Śmiałej mamy niewiele ponad 10km, wiaterek w plecy, za półtorej godziny będziemy na miejscu. Płyniemy, pełen luzik, Ola za sterem :) Mniej więcej w połowie drogi wiatr kompletnie się odwrócił i jakoś tak wzmógł. O kurcze!
Teraz to już jednak chyba trzeba płynąć dalej, bo strasznie nadłożymy drogi... no i znowu ta stocznia! Fala jakoś tak ostro zaczęła się stawiać, a ponieważ dzielność morska naszej jednostki jest zbliżona do dzielności przyczepy kampingowej, to nieźle zaczęło nami miotać. Do tego w połowie drogi jest Naftoport, a jego północny falochron sięga ponad kilometr w morze więc naprawdę trzeba odejść kawał od brzegu żeby go obejść. Tam dopiero kiwa, zwłaszcza gdy nadchodząca fala zderza się z tą odbitą od falochronu.
Z planowanego półtoragodzinnego rejsiku zrobiło nam się 2 i pół godziny młocki. Piękniejsza część załogi przybrała nieco szarozielonkawe barwy, ale wszyscy trzymali sie dzielnie. Z dużą ulgą wpłynęliśmy w ujście Wisły Śmiałej, a z jeszcze większą zalegliśmy na ciepłym piasku pozwalając żołądkom wrócić na właściwe miejsce. Okolicę ujścia nazwano Ptasim Rajem, ale w kwietniu nie ma tu jakiejś powalającej ilości ptactwa. Ot, łabądki jak wszędzie.