Wszystko co dobre kiedyś się kończy, złe zresztą też :) Na koniec zostało nam jeszcze miejsce gdzie pewna piękna, naga pani wyszła kiedyś z wody, cała w pianie i od tej pory wyspa nazywana jest jej imieniem. Nie, nie, to nie była Cypria…
Pod słynną skałę przyjeżdżają tłumy ludzi i pstrykają fotki skałek, kamienistej plaży oraz zatoki, albo częściej siebie na tle tego miłego obrazka. Wiele pań przybiera wymyślne pozy, żeby jak najbardziej upodobnić się do słynnego pierwowzoru. Ale z tego co widziałem to nie są zbyt zadowolone przeglądając zdjęcia w swoich aparatach i smartfonach.
My też cyknęliśmy fotki, a jakże, a potem prędziutko udaliśmy się kilometr dalej na wschód, pod kupkę skałek na drugim biegunie tej samej zatoki. No, tutaj było super – ludzi zero, nasze skałki nawet chyba ładniejsze niż skała Afrodyty, zresztą widoczek na skałę pięknej bogini też mieliśmy stąd rewelacyjny i na dodatek samą końcówkę kamienistej plaży pokrywał piasek. W sam raz na kocyk i łagodne wejście do wody. Jedyny mankament to kiepska przejrzystość wody, a planowaliśmy trochę przy tych skałkach ponurkować. Pewnie to przez ten piasek i kotłujące się na skałach fale, taaa…, ale przynajmniej pod kocykiem było mięciutko :)