Dziś nam minął ostatni dzień, który (nie mogło być inaczej) spędziliśmy bardzo intensywnie. Pojechaliśmy na wschodnie wybrzeże, słynące z klifowego wybrzeża i pięknych, białych plaż. Na miejscu okazało się, że jest to miejsce niezwykle popularne, o czym świadczył brak miejsc do zaparkowania. Na szczęście nie przyjechaliśmy camperem, tylko smartem. Co za różnica! Można się wcisnąć na miejsce dla roweru :) Klif od strony morza jest podziurawiony licznymi jaskiniami, do których można dotrzeć tylko sprzętem pływającym lub pieszo przez góry. Ponieważ mieliśmy ogromną ochotę coś pozwiedzać, a nie tylko poleżeć na plaży (mogliśmy to zrobić na campingu, zamiast jechać 2,5 godziny na wschód) wybraliśmy jedną z największych jaskiń Bue Marino, do której dało się dojść lądem. Zabraliśmy więc plecaki z kanapkami i wodą i ruszyliśmy w góry, pomimo upału i lekkiego narzekania dzieci. Wyprawa okazała się dość ciężka, głównie z powodu gorąca, ale widoki bajeczne! Zanim dotarliśmy do jaskini trzeba było zejść prawie do poziomu morza po metalowych i drewnianych schodach, przyczepionych wprost do klifu. Wrażenia ekstremalne, widoki fantastyczne i najważniejsze poczucie satysfakcji, że daliśmy radę! Niestety na końcu spotkało nas rozczarowanie, bo jaskinię opuścili właśnie ostatni zwiedzający i przewodniczka powiedziała, że na dziś kończy pracę i nikogo już nie wpuści (była 13:30!) Nie wzruszył jej nawet płacz Oli, która po takim wysiłku, nie mogła się pogodzić, że nie zwiedzi groty. Próbowaliśmy ją pocieszyć, że jaskinia Neptuna, którą oglądaliśmy parę dni temu jest o wiele piękniejsza niż ta, a widoki, które podziwialiśmy po drodze też były warte wysiłku. Dopiero obietnica uczty lodowej pomogła. Trudno, bywa i tak. Z powrotem wróciliśmy o wiele szybciej, a następnie zadekowaliśmy się na plaży, dołączając do reszty naszego towarzystwa. Plaża miała być biała, a woda szmaragdowa, szczególnie tuż przy brzegu. Trzeba przyznać, że wszystko się zgadzało i nawet z daleka wyglądało trochę podobnie jak na folderach reklamowych (nie licząc oczywiście stada parasolek i kocyków). Kłopot w tym, że białość plaży pochodzi nie od jasnego piasku, tylko białych kamieni. Leży się na nich jak nad Rabą w Myślenicach:( No, ale nie żebym narzekała, bo widoczki bardzo ładne. Woda jak kryształ, jak dla mnie najczystsza ze wszystkich miejsc, jakie udało nam się zobaczyć na Sardynii.