Greckie nieróbstwo błogo nas rozleniwiło. Upał, szum morza – faktycznie jak w tym kraju można myśleć poważnie o pracy, skoro nam nawet zwiedzać tych wszystkich antycznych kup kamieni się nie chce? Przyjmujemy plan minimum – jeszcze tylko dwa mocniejsze akcenty, a poza tym nic. Przemieszczamy się powolutku w górę zachodnim wybrzeżem Peloponezu mniej więcej trzy razy dziennie zmieniając plażę. Na jednej się budzimy, na drugiej jemy obiad, na trzeciej zasypiamy. Po drodze Łukasz z narażeniem na pokłucie obskubuje opuncje, których owoce są pyszne, naładowane witaminami i kompletnie za free. Ma nawet swoje sposoby na pozbycie się igiełek z owoców za pomocą piasku i wody morskiej. Potem wystarczy umyć i "niebo w gębie"! To co mocno bije po oczach to kompletne pustki, na plażach sami Grecy! Mijamy pojedyncze niemieckie kampery, 2-3 dziennie, a nie jak zwykle konwoje. Dziś odwiedziliśmy obszar wydmowy Dunes Navarino, który w żaden sposób nie może konkurować z naszą Łebą czy litewską Mierzeją Kurońską , ale ma swoją niespodziankę. Na plaży znajdują się gniazda żółwi morskich! Jaja przed przypadkowym zniszczeniem chronione są jedynie powbijanymi w piasek patykami i malutką tabliczką. Jeszcze dalej na północ, nieco powyżej Kiparisii, natrafiliśmy na kolejną żółwiową plażę , a liczne drewniane ogródeczki z tabliczkami całkiem przypominały nagrobki , a nie inkubatory. Było to dla nas duże zaskoczenie, bo do tej pory słyszeliśmy o takim miejscu lęgowym jedynie na wyspie Zakyntos, ale to całkiem blisko. Cudnie byłoby tu trafić rankiem, ba, moglibyśmy nawet sporo zapłacić za taki poranek, gdy małe stworki wychodzą z piasku i niezdarnie pędzą do wody.