Dziś kolejna wyprawa w okolice Brestu. Pogoda jak marzenie, więc wybraliśmy się dość wcześnie rano, żeby jak najwięcej zobaczyć. Pierwszą atrakcją były przepiękne klify ze ścieżkami (oczywiście!), którymi spacerowaliśmy zajadając bagietki. Po drodze napotykaliśmy na bunkry i inne militarne zabudowania, stanowiące pamiątki z różnych okresów historii od XVI w, przez Napoleona, aż po II Wojnę Światową. Poza tym widoki, cudne! Później zauważyliśmy bardzo zachęcająco wyglądającą zatoczkę, z dużą plażą, ewidentnie podczas odpływu, z długą falą wykorzystywaną ochoczo przez surferów. Ponieważ my mieliśmy już radość ze spacerów po klifach, teraz była kolej na dzieci, czyli plażowanie i skoki przez fale. No...nie tylko dzieci, bo Łukasz też się nieźle bawił, aż do czasu jak jakaś bestia ugryzła go w palec i prędko ewakuował się na brzeg. Na kocu zdrętwiała mu cała stopa, potem łydka i postanowiliśmy, że jak przekroczy kolano, to szukamy szpitala. Na szczęście ból spod kolana zawrócił w kierunku stopy, a po dłuższym czasie do samego palca, więc zamiast do szpitala pojechaliśmy na obiad.
W drodze powrotnej zobaczyliśmy z trasy kamienne kręgi i szpalery megalitów, które tu w Bretanii miały być dość częstym widokiem. Zatrzymaliśmy się więc i uwieczniliśmy na fotkach kilka z nich. Mamy nadzieję, że menhiry w Carnac, te najbardziej znane, będą jeszcze bardziej okazałe.