Plan na dziś był bardzo ambitny. Chcieliśmy objechać wybrzeżem całą Bretanię, a ponieważ to kawał drogi zakładaliśmy 2-3dniową eskapadę. Stwierdziliśmy, że na pewno bardziej opłaci się nocleg w trasie, bo paliwo z domu do najbardziej oddalonego punktu (w obie stron) to jakieś 50EUR. Wybraliśmy się na zachód północnym wybrzeżem Bretanii. Pierwsza rzecz, która rzuciła nam się w oczy to zdecydowanie angielski styl w architekturze, zarówno domów jak i budynków sakralnych. Domy z szarego kamienia, białe, ozdobne okna i zadbane ogródki, a czasem całe kamienne miasteczka, zdecydowanie poczuliśmy się jak w Wielkiej Brytanii. Jedynie ruch prawostronny, typowo francuskie okiennice i wszechobecne bagietki , przypominają gdzie naprawdę jesteśmy. Pierwszą atrakcją dzisiejszego dnia było zupełnie nietypowe wybrzeże Cote du Granit Rose. Mieliśmy wrażenie, że Góry Stołowe przywędrowały tu z Polski i przycupnęły w tym uroczym zakątku. Przedziwne formy skalne, które swym kształtem pobudzały wyobraźnię, dostarczyły nam niezłej rozrywki w wymyślaniu, co nam one przypominają. Wprawdzie widzieliśmy już kilkakrotnie podobne skały, ale nigdy w tak pięknym otoczeniu. Oczywiście poprowadzone są wzdłuż brzegu ścieżki spacerowe, więc można tu aktywnie spędzić nawet pół dnia. My mieliśmy ochotę jeszcze poplażować i dojechać do końca zachodniego wybrzeża, więc z żalem skróciliśmy nieco tą wyjątkowo ciekawą wędrówkę. Po drodze minęliśmy jeszcze kilka ładnych zatoczek, a potem do samego wieczora, napotykaliśmy tylko puste -bezwodne zatoki, ze smutnymi, pochylonymi łódkami. Naprawdę pływy w Bretanii są wyjątkowo duże. Żartowaliśmy sobie, że jak ktoś wykupił wczasy nad zatoką, zachęcony pięknymi zdjęciami podczas przypływu, to może czuć się oszukany, jak przez większą część dnia ma pod domem pustą zatokę, lekko zalatującą mułem…
Wczesnym wieczorem dotarliśmy do terenów na końcu cypla, określanych jako koniec świata i zaczęliśmy się rozglądać za jakimś noclegiem z limitem opłacalności ustawionym w głowach na jakieś 50EUR. Wydawało się, że nie będzie problemu, wszak za tą kwotę dopiero co mieszkaliśmy na Kosie w bardzo przyzwoitym hotelu. No, ale zrobił się problem. Hoteli i moteli brak, na kampingach pokoi brak lub recepcje czynne tylko do 20tej. Chyba ponad półtorej godziny jeździliśmy po okolicy, oddalając się coraz bardziej od wybrzeża i szukając czegokolwiek do spania. No i wreszcie trafiliśmy na jakieś dwie agroturystyki, w kompletnej dziurze, w polu buraków, 30km od morza - jedna z pokojem za 80EUR, a druga za 95EUR za noc !!! Ale za to pani obiecała nam rano zrobić kakao :))) Nie no, to jakieś jaja. Wkurzeni jak nie wiem co wróciliśmy do domu. Jednak Bretanię będziemy zwiedzać jednodniowymi wypadami. Wydaje się, że codzienne powroty wychodzą lepiej niż szukanie noclegu – finansowo na pewno, a po dzisiejszym doświadczeniu zaryzykuję stwierdzenie, że czasowo też.