No tak, Chorwacja już dawno przestała być tanim, czy choćby niedrogim krajem. Przepromowanie na wyspę Cres kosztowało naszą czwórkę z kamperem niemal 40 EUR. To dokładnie dwa razy więcej niż za podobny dystans płaciliśmy w Irlandii czy Norwegii.
Wyspa raczej na kolana nie rzuca, miejsc do spacerowania i plażowania niezbyt wiele. Grzbietem wyspy przechodzi główna arteria komunikacyjna, a od niej odchodzą nieliczne boczne dróżki do małych zatoczek i plaż. Tam gdzie zjazd jest łagodniejszy i szerszy plaże należą do kampingów, natomiast bardzo wąskie, strome i nieco przerażające dróżki prowadzą do małych, uroczych zatoczek i kameralnych plaż. W ten sposób i wczoraj i dzisiaj znaleźliśmy bardzo fajne miejsca na odpoczynek i wodne zabawy, które są głównym celem tej kilkudniowej wyprawy. Dziś wypoczywaliśmy na malutkiej plaży u stóp skalistego klifu, do złudzenia przypominającego miniaturkę Blue Grotto na Malcie. Zjechaliśmy do niej camperem, zaparkowaliśmy przy samej plaży, co było bardzo wygodne. Można było bez wysiłku podejść po książkę, po coś do przekąszenia, albo zjeść obiad bez likwidowania naszego plażowego grajdołka. Wieczorem podjechaliśmy na wcześniej upatrzone miejsce noclegowe, na szczycie wzgórz z widokiem na jezioro, do którego nawiasem mówiąc chyba nie sposób dotrzeć. Jedyna droga prowadząca w dół w kierunku wody ma nie tylko zakaz wjazdu, ale i zakaz wejścia dla pieszych??? Na noc zakamuflowaliśmy się nieopodal gruntowej drogi prowadzącej do niemal wymarłej wioseczki i przed zaśnięciem urządziliśmy sobie jeszcze spacer wzdłuż ogrodów pooddzielanych kamiennymi murkami.