Na koniec podróży czas na przepiękne białe klify. Dziś podziwialiśmy Seven Sisters, które przy wyjątkowo słonecznej pogodzie prezentowały się wspaniale. Początkowo wędrowaliśmy baranim pastwiskiem, skąd rozciągał się widok na wijącą się rzekę i ciekawy teren wokół niej. Później trasa biegła wzdłuż rzeki, aż do ścieżki górą klifów. Widoki zachwycające! Trudno było przestać fotografować, dlatego z tej wyprawy zostało nam tak dużo zdjęć, że aż trudno zdecydować się, które wybrać. Spacer tym razem był bardziej wymagający, ze względu na sporej wielkości wgłębienia między siostrzanymi skałami oraz wyjątkowo ciepłą pogodę. Na szczęście nasze dzielne dzieci dały radę. W dobrym tonie jest pozostawienie po sobie pamiątki na klifie, w postaci napisu ułożonego z malutkich, kredowych kamyków. Ola wykorzystała ten zwyczaj i pozostawiła po sobie imię i kwiatuszek. Po powrocie do kampera udaliśmy się w kierunku Londynu - chcieliśmy jeszcze raz odwiedzić rodzinę. Niestety utknęliśmy w gigantycznym korku przed mostem w Dartford, gdzie staliśmy ponad półtorej godziny. Byliśmy przekonani, że zdarzył się jakiś straszny wypadek, który zatarasował pół autostrady. Kiedy dotarliśmy do miejsca zdarzenia okazało się, że ciężarówka wioząca 2m deski, stuknęła w filar i trochę tych desek wypadło. I Anglicy ku naszemu zdumieniu i oburzeniu, nosili w rękach po jednej desce na wózek widłowy, który dopiero ładował je na tira. Zablokowane w ten sposób były trzy z czterech pasów autostrady w godzinach szczytu!!! To chyba ta słynna angielska flegma...