Przepłynęliśmy szczęśliwie Kanał Św. Jerzego i dobiliśmy do brzegu Walii w samym środku dnia. Skierowaliśmy się do Dale, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć kilka bardzo nas interesujących atrakcji, namierzonych wcześniej w ulotkach informacyjnych. Po pierwsze sea fishing - dwugodzinny rejs na morze z możliwością łowienia makreli i innych stworów (szczyt marzeń dla Nikodema) lub morskie safari. Niestety na miejscu okazało się, że nie ma żadnego biura, które zajmowałyby się chętnymi na połów, dostępny jest natomiast numer telefonu, pod który należy dzwonić. Niestety włączała się automatyczna sekretarka, więc musieliśmy zrezygnować. Co do safari, po dokładnym przeczytaniu oferty stwierdziliśmy, że gwarantują pooglądanie ptaków, a delfiny i foki mogą się zdarzyć. Zważywszy na wygórowaną cenę, ptaki to dla nas trochę mało, tym bardziej, że one przecież siedzą na brzegu, a nie w wodzie. Resztę dnia spędziliśmy więc tradycyjnie, czyli spacerując po klifach, a późnym popołudniem znaleźliśmy sobie przytulne miejsce do spania przy plaży i w pełni skorzystaliśmy z jej uroków.