Plan na dziś to Półwysep Snaefellsnes. To już kawałek od nas, więc trzeba było sporo kilometrów poświęcić na dojazd i oczywiście na powrót. Zatęskniliśmy za camperem, choć oczywiście nasze mieszkanie ma wielkie wygody i sporo plusów. W drodze spotkała nas niespodzianka w postaci płatnego (1000 koron) przejazdu pod Hvalfjordur. Cały teren który dziś przejechaliśmy jest zachwycający. Pokryty wulkanicznymi górami, które przybierają niesamowite kształty, czasem takie jak na kreskówkach, poprzecinane malowniczymi wodospadami, które w dole tworzą mniejsze lub większe strumienie. Koncowa czesc półwyspu to Park Narodowy wulkanu Snaefellsjokull (niewiele niższy od Hekli i też pokryty lodem). Krajobraz u jego stóp bardzo różnorodny. Czasem całe równiny pokryte zastygłą lawą, za chwilę piękna zieleń z barankami i końmi. Natrafiliśmy na bardzo ciekawy kanion z którego wypływał strumień, następnie klifowe wybrzeże z gniazdami mew i innych ptaków przypominających trochę pingwiny. Przepiękne widoki! Mieliśmy jeszcze w planie oglądać jakiś większy wodospad, ale po drodze trafiliśmy na zdechłego kaszalota, który leżał na plaży i zaglądaliśmy do wygasłego krateru. Z tego wszystkiego przejechaliśmy sobie ten wodospad, ale wieloryb był naprawdę super. Całkiem jeszcze w dobrym stanie, ogromny i zupełnie nieruchomy, dał się spokojnie obejrzeć ze wszystkich stron, co wprawiło w zachwyt najbardziej Nikodema, który jest wielkim pasjonatem waleni.
Jutro wyruszamy na trzydniową wyprawę na północ i mamy w planie między innymi bliskie spotkania z żywymi wielorybami, a może uda nam się też zobaczyć foki... Nie wiemy jak będzie z Internetem, więc być może odezwiemy się dopiero po powrocie.