Gullfoss to największy i najpiękniejszy wodospad na Islandii. Wysoki na 31 metrów (11m + 20m) zrzuca około 2000 ton wody na sekundę i jest to naprawdę niezwykle widowiskowe. Turystów wprawdzie wielu, ale łokciami nie trzeba się rozpychać, żeby coś zobaczyć. W słoneczny dzień wrażenia potęguje mieniąca się w obłokach rozpylonej wody tęcza. Kilka kilometrów dalej położony jest kolejny, najsłynniejszy na całej Islandii obszar geotermalny z wielkim gejzerem, który wyrzucał wodę na wysokość 50-80m , dopóki się nie zepsuł albo jak wieść niesie dopóki nie został zepsuty przez niecierpliwych turystów za pomocą mydła. Podobno wybuchy gejzeru zdarzały się mniej więcej co godzinę i odwiedzający wpadli na pomysł zmydlania wody w celu zmniejszenia napięcia powierzchniowego, co prowadziło do częstszych erupcji. Obecnie rolę gospodarza pełni mniejszy kolega czyli gejzer Stokkur, który wyrzuca wodę o połowę niżej, ale za to robi to co kilka minut w bardzo spektakularny sposób. Miejsce niesamowite! Są jeszcze mniejsze gejzery, w których gotuje się cały czas oraz duże, nieaktywne, które można obejrzeć z bliska i zajrzeć przez krystaliczną wodę do wnętrza ziemi.
W drodze powrotnej przejechaliśmy przez Park Narodowy þingvellir, który w odróżnieniu od okolic Keflaviku kipiał zielenią. Napotkaliśmy tu nieliczne stada owiec oraz mega liczne pastwiska z pasącymi się końmi. Po dzisiejszej wycieczce doszłam do wniosku, że ulubionym sportem Islandczyków jest jazda konna i golf.