Islandia to kraina ognia i lodu. Dziś nastawiliśmy się na podziwianie wulkanów, a w szczególności największego i najbardziej znanego Hekli. Jest on jednocześnie najbardziej aktywny, podobno wybucha średnio co 10 lat. W ostatnim czasie sławę zyskał sąsiedni wulkan – lodowiec Eyjafjallajokull, który w 2010 roku sparaliżował ruch lotniczy w całej Europie. Wygląda jakby mu urwało czapkę:) Poza tym obydwa nie sprawiają wrażenia groźnych, są za to bardzo malownicze. Po drodze minęliśmy kolejny obszar geotermalny Hengill oraz znaleźliśmy kilka mało znanych wodospadów: Urridafoss, þjofafoss oraz Trollkonuhlaup. Widoki cudne, pozytywnie zaskakujący niedobór zwiedzających i kompletny brak infrastruktury turystycznej. Oczywiście nie ma też żadnych opłat, ale to dotyczy również tak sławnych miejsc jak Gulfoss czy Geysir.
Mieliśmy wielką ochotę na kolorowe góry Landmannalaugar, ale prowadząca do nich droga przeznaczona była wyłącznie dla pojazdów z napędem na 4 koła i rzeczywiście przekraczała możliwości naszego samochodu (rzeki trzeba było pokonywać w bród), więc musieliśmy obejść się smakiem.