Do Dover dopłynęliśmy w środku nocy, wyjechaliśmy z miasta i zainstalowaliśmy się do spania pod drzewami. Następny dzień przywitał nas piękną pogodą, więc wybraliśmy się na podziwianie Białych Klifów. Początkowo gderaliśmy, że w Dani były ładniejsze, ale jak odeszliśmy kawałek od portu, okazało się, że są naprawdę piękne. Mieliśmy szczęście, że świeciło słońce, bo wtedy efekt jest niesamowity: białe-kredowe skały otulone od góry świeżą zielenią, mocno odcinają się od błękitu nieba i niebiesko-zielonej wody. Trasa jest długa, ale mało męcząca, bo w miarę płaska (można wziąć wózek, na szczęście my już nie musimy ). Mniej więcej w połowie trasy jest wąska, kręta ścieżka na dół, którą zeszliśmy prawie nad samą wodę. Na koniec jest jeszcze 6-cio metrowa drabina (zaprawa na placach zabaw bardzo się przydała) na sam brzeg, gdzie dzieci pobawiły się na plaży i posiliły, a my podziwialiśmy klify z innej perspektywy. Po południu dojechaliśmy pod Londyn i odwiedziliśmy naszą kuzynkę z rodziną, u której spędziliśmy BARDZO miły wieczór.
Kilka słów o samochodzie. Tym razem napędza nas malutki silniczek 2.2 multijet. O dziwo radzi sobie całkiem nieźle z tak dużym pojazdem, na górkach i podjazdach nie ma co narzekać. Natomiast kompletnie nie radzi sobie z oporem powietrza, a właściwie to właśnie sobie radzi – wielkim apetytem!!! To chyba przez mały moment obrotowy…. chyba. Przy prędkości spacerowej 50-60km/h pali poniżej 8l/100km, ale potem spalanie dynamicznie rośnie. Przy setce pali 11 litrów, a dalej to już dramat: 110 – 12,5litrów, 120-14litrów, 130-16litrów !!!
OK, są wakacje – nigdzie nam się nie spieszy…