Kanion rzeki Verdon zrobił na nas ogromne wrażenie. Podobnie zresztą jak pozostałe, które podziwialiśmy w Czarnogórze w zeszłym roku. Aż nie mogę uwierzyć, że byliśmy tyle razy we Francji i dopiero teraz tam dotarliśmy. Obejrzenie kanionu to pół dnia jazdy, bo inaczej jak samochodem nie da się go zwiedzić. Co kawałek są wzdymki na drodze, na których można zatrzymać się ( a raczej uwiesić ),nacieszyć widokiem, zrobić zdjęcia i pofilmować. Dla dzieci ten sposób zwiedzania jest niestety męczący, ale na szczęście spotkaliśmy trochę ciekawych zwierzątek, które dla nich były atrakcyjne (dla nas też oczywiście). Kanion kończy się pięknym, turkusowym jeziorem Sainte-Croix, które okazało się znakomitym miejscem na przerwę w podróży, kąpiel i obiad.
Gdy byliśmy w najwyższej (najgłębszej) części kanionu mieliśmy niezwykłą przygodę. Poczuliśmy się jak w Peru w Kanionie Colca. Nad naszymi głowani pojawiły się nagle cztery wielkie ....... kondory! No dobra, wiem, wiem... to nie ten kontynent, ale co to było? Fotki są kiepskie, bo nie zdążyłem założyć teleobiektywu, ale daję wam głowę, że jeden miał nawet białą obrączkę na szyi. Może ktoś słyszał o kondorach w Verdon, a może uciekły z zoo? Gdybym był kondorem i uciekł z zoo, to też bym właśnie tu zamieszkał :)
Kurcze, zaglądnąłem na bloga Gryków (http://gryka.geoblog.pl/zdjecie/313424) i jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to kondory. Nawet tak samo ubarwione!