Na Etnę można wyjechać wycieczkowym busem, oczywiście nie na sam szczyt, bo wulkan jest cały czas aktywny, burczy i pluje kamieniami. Nam nie odpowiadała taka forma zwiedzania, więc założyliśmy plecaki i ruszyliśmy na prywatną wyprawę. Okazało się, że nie ma żadnych szlaków i trzeba piąć się do góry zupełnie na dziko, po zboczach pokrytych zastygłą lawą, popiołem lub suchymi, ostrymi trawami. To co było zostało unicestwione kilka miesięcy wcześniej przez wybuch i potężny spływ piroklastyczny. Po chwili upał i duży wysiłek zaczął nam dawać się we znaki i pewnie byśmy dali za wygraną, bo żadni z nas alpiniści. W dodatku nie mieliśmy jedzenia i tylko jedną butelkę z wodą. Jednak po wyjściu nad poziom lasu, zobaczyliśmy pod szczytem trzy małe kratery, które dymiły i to nas tak zmobilizowało, że zacisnęliśmy zęby i wdrapaliśmy się na samą górę! Było warto!!! To niesamowite - zaglądnąć do środka góry, poczuć woń siarkowodoru i zobaczyć rozgrzane do czerwoności wulkaniczne skały. Oprócz wspomnianych kraterów było tam jeszcze całe mnóstwo rozpadlin skalnych, z których wydobywały się mniejsze dymki. Trzeba było uważać na czym się siada. Nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona! I tak zachwycona!
Trzy tygodnie później Etna wybuchła ponownie...