Po męczącej podróży zatrzymaliśmy się u stóp Wezuwiusza. To właśnie wulkany są głównym celem naszej podróży, chociaż nie pogardzimy też plażowaniem i nurkowaniem. Nasz prawie trzydziestoletni samochód, choć ukochany przez nas, nie jest zbyt wygodny do spania, więc z poczuciem ulgi rozbiliśmy namiot na campingu.
Wezuwiusz nie wydał mi się nadzwyczajny...zwykła górka w kształcie babki z piasku (ojej! chyba widać, że pisząc to, mam już dzieci:)), ale historia tragedii w Pompejach nadaje temu miejscu niesamowity charakter. Sporo czytałam o tamtych wydarzeniach i po przekroczeniu bramy odkopanego miasta, poczułam się, jakby cofnął się czas! Największe wrażenie robiła na mnie oryginalna, brukowana ulica, z koleinami po rydwanach oraz domy stojące w szeregu, z numerami lub nazwiskami właścicieli. Widziałam wcześniej wiele ruin greckich lub rzymskich budowli, ale to zupełnie co innego! Można wejść do środka niektórych domów i zobaczyć w jakim przepychu i wygodzie oni żyli, nic dziwnego, że tak wielu pompejczyków zamiast uciekać, chciało ratować swój dobytek. Łukasza zafascynowali zmumifikowani przez popiół i lawę ludzie i przedmioty codziennego użytku.