A: Nasza kolejna intervacowa podróż dobiegła końca i jak zwykle możemy ją zaliczyć do udanych, a nawet bardzo udanych. Wprawdzie Andaluzja nie jest dla nas nowym miejscem, możemy jednak zaryzykować stwierdzenie, że dopiero teraz ją naprawdę poznaliśmy. Mieliśmy wystarczająco dużo czasu, a dzięki Intervacowi również możliwości, aby zagłębić się w tej egzotycznej mieszance kultury arabskiej i europejskiej. Wydaje się, że jest to mieszanka doskonała: białe domy tonące w kwiatach, kaktusach i palmach, piękna pogoda, fantastyczne plaże, a do tego czysto i pachnąco, cóż chcieć więcej? Andaluzja wydaje się być omijana przez turystów. Przez dwa tygodnie nie spotkaliśmy tu żadnych Polaków, co w dzisiejszych czasach graniczy z cudem (nie żeby nam Polacy przeszkadzali!), a właściwie to w ogóle ani razu nie słyszeliśmy żadnego obcego języka (oczywiście obcego dla Hiszpanów). Życie toczy się tutaj inaczej niż to, do którego przywykliśmy. Śpi się długo, potem życie na ulicach nieco się wzmaga, ale bez przesady, od 15 natomiast zamiera zupełnie. Pewności nie mamy, ale zdaje się, że wszyscy wtedy znowu śpią aż do 19. Wtedy dopiero można liczyć na jakiś mały ruch, bardzo senny jeszcze, natomiast prawdziwe życie zaczyna się po 21 i trwa w najlepsze do 1 po północy. I nie mam tu na myśli życia dorosłych i imprezowiczów, tylko zabawy dzieci na podwórku, spacery mam z wózkami, odwiedziny itd. No i wtedy dopiero można liczyć na jakiś obiad w restauracji :) Wczoraj np. poszliśmy na pizzę o 19 i okropnie zdziwiony właściciel poinformował nas, że otwiera dopiero za godzinę. Ponieważ byliśmy głodni jak nie wiem co, przyszliśmy za godzinę i zostaliśmy wpuszczeni co prawda, ale byliśmy jedynymi gośćmi. Zamówienie zostało przyjęte, a za jakieś pół godziny przyszło trochę osób i wszyscy oni poszli do kuchni. Czyżby kucharz z pomocnikami??? Pizza dotarła do nas przed 21. Była pyszna, nie powiem. Kiedy wychodziliśmy przyszły jakieś babcie z dziadkiem i to tyle. Jak w zeszłym tygodniu wracaliśmy z Lizbony po północy, widzieliśmy w tej pizzerii straszne tłumy. Hmm... Zdecydowanie z nami jest coś nie tak!
Wspaniale wypoczęliśmy przez te dwa tygodnie. To co miało dla nas największą wartość to brak infrastruktury turystycznej w naszej najbliższej okolicy. Z wyjątkiem wyprawy do Kadyksu, Lizbony i Tangeru (gdzie była masa turystów), czuliśmy się jak na wakacjach w przysłowiowej "Koziej Wólce", tyle, że to była bardzo egzotyczna i atrakcyjna "Kozia Wólka". Nawet obiady, które jedliśmy w domu były bardzo swojskie (tzn. andaluzyjskie), bo Emilia ugotowała dla nas kilka najbardziej tradycyjnych dla tego rejonu potraw. Było to dla nas jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem, bo wiadomo, że w restauracji to już nie to samo. Najciekawsze było salmorejo, czyli typowo arabska zupa - krem spożywana na zimno, która do Andaluzji przywędrowała razem z Maurami i zadomowiła się aż do dziś. Robi się ją ze zmiksowanego chleba (namoczonego), surowych pomidorów, czosnku i oliwy z oliwek. Górę można posypać drobno pokrojoną szynką dojrzewającą. Bardzo orzeźwiające. Oprócz tego gulasz z tuńczyka, kilka wersji tortilli oraz bardzo ostre pesto z papryczek chili. Typową dla Hiszpanii paellę poznaliśmy i polubiliśmy już podczas naszej poprzedniej wizyty w tym kraju, więc umiałam ją przygotować sama:)
Mam nadzieję, że tym nieco osobistym podsumowaniem udało mi się zachęcić niektórych geoblogowiczów do odwiedzin w tym cudownym zakątku. Myślę, ze naprawdę warto!