Dzisiaj wybraliśmy się nad północno-zachodnie wybrzeże i obejrzeliśmy go od półwyspu Akamas aż po granicę turecką. Oczywiście niekwestionowanym gwoździem programu był odpoczynek w Blue Lagoon. Dotarcie do tego miejsca nie jest łatwe. Droga zdecydowanie przekracza możliwości zwykłej osobówki, nawet takiej z wypożyczalni, choć powszechnie wiadomo, że te potrafią więcej :)
Dla terenówek to oczywiście bułka z masłem, ale myślę, że zwykły SUV 4x4 typu RAV4, Vitara czy Outlander też dałby sobie radę. Tylko trzeba mieć głowę na karku i patrzeć co się bierze między koła. My, z braku adekwatnego sprzętu offroad’owego, wybraliśmy własne nogi. Nie było źle: droga prawie płaska, widoki piękne, powiewał wiatr, wiec nie upiekliśmy się całkiem, tylko trochę. W sumie można polecić tą wędrówkę, ale raczej tylko poza sezonem , bo każdy przejeżdżający quad czy samochód okropnie kurzy, a w sezonie jest ich pewnie mnóstwo.
Sama zatoka oczywiście robi wrażenie i wyśmienicie nadaje się do odpoczynku. Co prawda po drodze mija się kilka równie niebieskich zatoczek, ale ta jest zdecydowanie największa i najładniejsza. Mankamentem jest brak plaży – zadowolić trzeba się niewielkimi łachami piachu pod skalistym klifem. Do kąpieli zachęca wyjątkowo ciepła woda i miłe piaszczyste dno. Natomiast mimo obecności licznych skałek i krystalicznej wody, świat podwodny nie oszałamia. Co prawda chwilowo oniemieliśmy, bo wydawało nam się, że znaleźliśmy jadowitą skrzydlicę! Powiało grozą, bo ryba (wyjątkowo niepłochliwa) pływała nieomal pod stopami kąpiących się ludzi. Jednak po konsultacji z dr Google uznaliśmy, że to chyba raczej był stwór z rodziny Chelidonichthys Spinosus. To chyba lepiej…
Reszta wybrzeża też ładna, ale po półwyspie Akamas nie robi już właściwego wrażenia. Znaleźliśmy Smoczą Jamę, ale też słabszą niż w Krakowie. A Łaźnie Afrodyty to już całkowita żenada – ponury strumyczek w ogródku botanicznym. Afrodyta musiałaby być naprawdę zdeterminowana, żeby się tam kąpać.