Jak podają źródła, najpiękniejsze i zarazem najwyższe klify na Malcie znajdują się na południowym wybrzeżu wyspy. Ponieważ chwilowo mieliśmy dość plażowania, postanowiliśmy dzisiejszy dzień poświęcić na spacery i wrażenia wzrokowe, tak więc wybraliśmy się na południe wyspy w poszukiwaniu sławnych klifów. Samochody zaparkowaliśmy niedaleko kapliczki św. Magdaleny i ruszyliśmy specjalnym, zdaje się nowym, chodniczkiem, wzdłuż wybrzeża, pilnie wyglądając zapierających dech widoków. No i ... nic.To znaczy klif jest, pewnie wysoki, z pewnością piękny, tylko z brzegu go nie widać, bo nie schodzi bezpośrednio do wody, tylko tworzy jakby stopień, na którym Maltańczycy usiłują coś uprawiać (z marnym skutkiem). Przeszliśmy cały "widokowy chodniczek" i nic się nie zmieniło. Byliśmy rozczarowani. Na szczęście nasz znajomy zapędził się nieco dalej na zachód (tam gdzie chodniczek już nie sięgał) i dotarł, a my zaraz za nim, w ciekawsze miejsce, z którego można było dostrzec w sporym oddaleniu całkiem ładne urwisko i to nas nieco usatysfakcjonowało.
Następnym punktem programu były tajemnicze koleiny wykute w skale. Mają około 10 tysięcy lat, ale dokładnie nie wiadomo do czego służyły. Najprawdopodobniej transportowano w ten sposób kamienie po nierównym i nieprzejezdnym skalistym podłożu. W pobliżu kolein oglądanych przez nas, znajduje się do dziś czynny kamieniołom. Nieopodal natknęliśmy się na zespół jaskiń, blisko siebie położonych, które tworzyły coś na kształt malutkiej wioski. W środku podziwialiśmy ścianki działowe zbudowane z kamieni, nisze w sam raz do spania, miejsca na ogniska, wykute półeczki, wszystko to mocno pobudzało wyobraźnię dzieci. Doczytaliśmy, że jaskinie te były zamieszkane aż do XIX wieku, kiedy to władze Malty zmusiły mieszkańców do opuszczenia tego niezwykłego lokum, prawdopodobnie z powodów zdrowotnych.
W powrotnej drodze odwiedziliśmy starą stolicę Malty, ale celem tej wizyty były przede wszystkim potrzeby kulinarne, a nie kulturalne. Typowym daniem maltańskim jest fenek (królik), sprzedawany od razu w połówkach, ale pieczony w całości dla dwóch osób. Drobne nieporozumienie co do ceny (naliczanej za osobę, a nie za królika) i za obiad dla jednej rodziny zapłaciliśmy niemal tyle co za tygodniowy wynajem samochodu. Ale dzisiaj najedliśmy się wszyscy do syta.