Pierwszy dzień przywitał nas chmurami i dość silnym wiatrem, postanowiliśmy więc zwiedzić stolicę, choć dzieci jęczały o plażowanie, zupełnie nie zważając na brak słońca. Jęki wzmogły się kiedy dotarliśmy do Valletty, bo chmury rozpierzchły się nagle, a słońce zaczęło palić z iście afrykańską siłą. No cóż... złożyliśmy obietnicę dłuższego plażowania w przyszłości i ruszyliśmy na podbój najdalej na południe wysuniętej europejskiej stolicy. Valletta swą nazwę zawdzięcza mistrzowi zakonu joannitów, który nadzorował budowę miasta. Najciekawsze zabytki to kościół św. Jana, który oglądaliśmy tylko z zewnątrz, oraz Pałac Wielkich Mistrzów, w którym zwiedziliśmy komnaty i zbrojownię. Podziwialiśmy też panoramę Birgu, pierwszej siedziby zakonu, z murów obronnych miasta. Kamienice budowane z piaskowca, wąskie uliczki, ukwiecone drzewa i palmy tworzą typowy, śródziemnomorski klimat miasteczka. Typowe dla Valletty są kolorowe balkony, choć mnie osobiście bardziej podobały się te z piaskowymi tralkami, w stylu arabskim. Miasto, jak każda stolica ma mnóstwo muzeów i można spędzić w nim kilka ciekawych dni, nam jeden w zupełności wystarczył.