Od razu widać, że znaleźliśmy się na Atlantyku, bo Nikodemowi wypadły już dwa zęby! Trzeba będzie zacząć jeść cebulę:)
Na wyspę Skye przeprawiliśmy się mostem, bardzo malowniczo położonym. Zresztą całą dzisiejszą trasę otaczały piękne widoki, tak że szkoda było wyłączać kamerę. Na obiadek zatrzymaliśmy się przy wzgórzach Cuillin. Był tam parking z placem zabaw (rzadkość w tych stronach), oraz ścieżka do pieszych wędrówek, którą oczywiście pomknęliśmy kiedy tylko uzupełniliśmy kalorie. Dróżka prowadzi doliną, bardzo ładna widokowo, tylko po jakiejś godzinie z hakiem doszliśmy do wniosku, że trochę monotonnie i zawróciliśmy, żeby mieć jeszcze siłę na zdobycie Old Man of Storr. Jest to chyba najbardziej charakterystyczna formacja skalna dla wyspy Skye, wygląda jak plenery z „Władcy Pierścieni” i naprawdę warto podejść pod sam szczyt, bo rozciągają się stamtąd nieziemskie widoki na pozostałe wyspy archipelagu Hebrydów Wewnętrznych. W drodze na szczyt przechodziliśmy kilkakrotnie przez las, który był niezwykle ciemny i wręcz złowieszczy, a to dlatego, że drzewa w nim rosną tak gęsto, że na wysokości metra już stykają się gałęziami. Przez to na dół nie dociera żadne światło, oczywiście nie ma ani liści, ani igieł, żadnych krzewów tylko brązowa ściółka z opadniętych igieł. Wygląda to dość intrygująco.
Dwa dni trekkingu to dla nas już aż nadto. Ledwie łazimy! Dobrze, że od jutra znowu plaża, płyniemy na zachód.