Plan był taki jak zwykle: wyjeżdżamy późnym popołudniem, trochę jedziemy, kolacja i dzieci idą spać, a my jedziemy ile się da, żeby urwać jak najwięcej drogi. Zestaw podróżny też taki jak zwykle: miętusy, coca-cola, red bull. Ale wiecie co, z roku na rok coraz gorzej to działa, chyba się starzejemy…
Koniec końców o 2giej w nocy już smacznie spaliśmy. Dzień spędziliśmy w Parku Przyrody Nassau i w dolinie rzeki Lahn. Trochę pospacerowaliśmy po okolicznych pagórkach, spotkaliśmy czteroosobową rodzinę krów (dwie duże i dwie małe – czyli tak jak u nas :)), które szły sobie samotnie i ciężko się było minąć, bo mijanka wypadła nam na wąskiej dróżce (z prawej przepaść, z lewej ściana). Sam nie wiem kto był w większym stresie one, czy my. Ola była przekonana, że nas zeżreją.
Na koniec pojeździliśmy na rowerach nad rzeką, ależ tu mają fajne ścieżki. Pogoda piękna , pełen relaks.