Przygodę z Kretą rozpoczęliśmy od Heraklionu i pałacu w Knossos, głównego zabytku kultury minojskiej. Stolica Krety absolutnie nie może zachwycić. Poza dwoma weneckimi zabytkami (twierdzą strzegącą portu i Loggią w starówce) oraz słynną fontanną z lwami, naprawdę nie ma na czym oka zawiesić. Przyjechaliśmy tu głównie z powodu katolickiego kościółka św. Jana Chrzciciela, który chcieliśmy odwiedzić w niedzielny poranek. Mszę odprawiał polski ksiądz poliglota :) Z otwartymi ustami obserwowaliśmy jak lekko, płynnie i z uśmiechem przełączał się między greką, polskim, włoskim i angielskim. Oczywiście nie tylko w wyuczonych formułkach, ale też w luźnej wypowiedzi. Szacun!
Pałac w Knossos miał być przeciwwagą dla pospolitego Heraklionu. No i chyba był … chyba…
Problem w tym, że oglądając starożytne zabytki jak ten (2000BC) najczęściej widzimy starą kupę murów i kamieni i musimy zaangażować własną wyobraźnię, żeby stworzyć sobie obraz dawnej świetności. W Knossos jest inaczej. Oprócz archeologicznej odkrywki w wielu miejscach zainwestowano w mocną rekonstrukcję zabytku. Nowe kolumny, belki, gzymsy i kolory! Mieliśmy bardzo mieszane uczucia, ktoś mocno wyręczył naszą wyobraźnie i to nie do końca nam odpowiadało. Do tego całość wyglądała trochę kiczowato. Ale z drugiej strony dlaczego odwiedzający to miejsce, mający słabszą wyobraźnię, mają być pokrzywdzeni? Może to ma sens…..?