Na progu Peloponezu największą atrakcją dla nas jest Kanał Koryncki i sam Korynt. Kiedy wysiedliśmy z auta poczuliśmy się jak w piecu. Termometr pokazywał 38 stopni, więc wybieraliśmy drogę z jak największą ilością cienia, ale i tak dzieci cały czas marudziły, że za gorąco. Zaraz po dotarciu do mostu zwodzonego ruszyła machina, zatapiając go na dużą głębokość. To dość nietypowe rozwiązanie - my nigdzie indziej nie widzieliśmy mostu, który przepuszcza statki tonąc, a nie podnosząc się w górę lub skręcając w bok. Kanałem ruszyły luksusowe jachty, a my powędrowaliśmy wzdłuż kanału podziwiając widoki. Dzieci już nie marudziły, tylko otwarcie płakały, to z powodu upału, to jedno drugie popchnęło, to uszczypało, a pić mi się chce, a nogi bolą… O rany! Już po paru minutach doszliśmy do wniosku, że jak tylko wrócimy do kampera, jedziemy na plażę, bo zwiedzanie Koryntu w takim upale z dziećmi, jest zupełnie niemożliwe. Jeszcze zanim odjechaliśmy, mieliśmy okazję zobaczyć wynurzający się most, a na nim dwie meduzy, które miały pecha i nabrały się na jezdnię. Resztę popołudnia spędziliśmy chłodząc się w morzu, a na wieczór dotarliśmy do Epidavros.