O poranku powitało nas słońce. Wjechaliśmy na kolejny półwysep zachodniego wybrzeża. Z przeciwka mijali nas rowerzyści, z początku pojedynczo lub podwójnie, potem grupkami, aż w końcu wjechaliśmy w prawdziwy gąszcz rowerów na i tak wąskiej drodze. Okazało się, że tego dnia odbywała się jakaś impreza rowerowa i Ring of Kerry przemierzało 12 000 cyklistów. Bardzo ciężko było się koło nich przeciskać, a o podziwianiu pięknych widoków w trakcie jazdy nawet nie było co marzyć, bo chwila dekoncentracji mogła skończyć się tragicznie. Postanowiliśmy więc zrobić sobie przerwę w podróży. Akurat wjechaliśmy do uroczego miasteczka i wybraliśmy się na spacer wzdłuż oceanu. Po drodze napotkaliśmy niewielkie stado fok, baraszkujących w wodzie, a kiedy wróciliśmy do campera, ulica była już pusta. Na obiad zatrzymaliśmy się przy kolejnej plaży, gdzie kilkoro kąpiących się dzieci, zachęciło nasze do założenia pianek. Na noc zatrzymaliśmy się na cudnym, klifowym wybrzeżu, zupełnie pomijanym w przewodnikach, czego kompletnie nie rozumiemy. Nie ma tam ścieżek widokowych, ani turystów, tylko kilkoro tubylców z psami i ze dwóch wędkarzy, a miejsce jest zachwycające. Nam w każdym razie spało się bardzo dobrze, a wieczorny spacer zaowocował kilkoma naprawdę pięknymi zdjęciami.